póki jeszcze zdołamy przecisnąć się przez drzwiczki naszego mieszkania na statku.
Śmiejąc się i żartując, zapomnieli, że na Jowiszu dni są krótsze, niż na ziemi, gdy wtem rozpoczynający się śpiew kwiatów ostrzegł ich o zbliżającej się nocy; równocześnie ogniki zaczęły połyskiwać wśród zmroku.
— A mój Boże, — zawołał Cortlandt; — jakże tu prędko czas mija; urządziliśmy polowanie, żeby posilić się rano, a tu już noc zapada!
Z pośpiechem zabrali ze sobą jeszcze parę kawałków mięsa z zabitego mastodonta zdjęli druty magnetyczne i zwrócili się tą samą drogą, którą przyszli. Grube ich buty na kauczukowych podeszwach chroniły ich od wszystkich ukąszeń mniejszych wężów, większe zaś zajęte były pożeraniem zabitego zwierza, postępowali tedy spokojnie, depcząc bezkarnie wszelkiego rodzaju gadziny.
Gdy przybyli już nad wodę i wsiąść mieli na swoją tratwę, ogromny boa-dusiciel, którego nie zauważyli, biorąc go za gałąź drzewa, na którem siedział, rzucił się na Cortlandta, owinął mu się o rękę i powalił go na ziemię. Bearwarden i Ayrault chwycili za myśliwskie noże i rzucili się na potwora z taką siłą, że ustąpił z miejsca, wlokąc za sobą długą fosforyczną smugę.
— Czy jesteś raniony? — pytał Bearwarden, podnosząc towarzysza,
— Wcale nie, co mnie niesłychanie dziwi, — odrzekł Cortlandt.
Ciężar tego węża byłby ogromny na ziemi, tem cięższym tutaj być musi.
Po omacku dotarli do swego statku, a gdy znaleźli
Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/132
Ta strona została skorygowana.