się w górze, wznosząc się i opadając ku ziemi, w pierwszym razie światło ich zwiększało się, w drugim zmniejszało.
We dwie godziny po zachodzie słońca, o północy podług godzin Jowisza, znużeni podróżni zasnęli na swej tratwie; w godzinę później Cortlandt’a zbudził ogromny ciężar, przygniatający mu piersi. Zerwawszy się, zobaczył wielkiego nietoperza, o białym zupełnie pysku, oddalonym zaledwie o parę cali od jego twarzy. Skrzydła rozłożone potwora mogły mieć ośm stóp; ostre szpony zatapiał w ciało śpiącego; porwał więc za gardło nieproszonego gościa i zaczął się z nim pasować; rozbudzeni towarzysze pospieszyli mu na pomoc w samą porę, gdyż zsunąwszy się na brzeg tratwy, tylko co nie znalazł się w wodzie. Chwilę później nietoperz, przebity nożem myśliwskim Bearwardena, konał.
— Jak widzę, miałem do czynienia z wampirem; te przeklęte potwory mnie sobie widać obrały za ofiarę, od tej chwili nie pozwolę sobie zasypiać w nocy.
Do wschodu słońca brakowało jeszcze z półtory godziny; podróżni postanowili czuwać do rana, zepchnęli w wodę zabitego nietoperza, którego trupa natychmiast rozerwały i pożarły ryby.
Powietrze ochłodziło się i wszystko, co żyło, zdawało się teraz pogrążone we śnie; cisza zupełna zapanowała wokoło.
Cortlandt podał towarzyszom pigułki chinowe; zażyli, obawiając się malaryi, której prawdopodobnie mogły ich nabawić wyziewy błotniste, poczem położywszy się na tratwie, zatopili wzrok w firmamencie; najwspanialej teraz przedstawił im się Saturn. W takiej względnie
Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/134
Ta strona została skorygowana.