Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/136

Ta strona została przepisana.

Meduza wisiała w powietrzu, wreszcie znalazłszy się prosto ponad nimi, zaczęła się spuszczać.
— Usuńcie się! — zawołał Bearwarden, odskakując w bok, — niechciałbym, aby spadła na mnie.
Zaledwie zdołali odskoczyć, obrzydliwa masa spuściła się ku dołowi w miejsce, przez nich opuszczone, a nie dotykając ziemi, pchnięta wiatrem posunęła się o kilka kroków dalej, tu leżał zwinięty duży czarny wąż, gdy meduza zrównała się z nim w swym leniwym locie, spuściła się nagle i pochwyciła węża w pół ciała, wąż zasyczał, skurczył się i zwisnął nieżywy. Meduza nie połknęła swej zdobyczy, tylko uniosła ją w powietrze, czarne ciało węża wisiało z pod kuli niby dwa kawały liny.
— Nasz błędny ognik o wiele ładniejszy jest w nocy, niż we dnie, wartoby dalej posunąć nasze studya, — rzekł Bearwarden.
— W jaki sposób? — zapytał Cortlandt.
— Masz fuzyę nabitą; strzel! zobaczymy, co z tego wyniknie.
Cortland zmierzył celnie i pociągnął za cyngiel. Większa część meduzy, wraz z wężem pomknęła w powietrze, ale kilka funtów jej ciała spadło na ziemię, z tego część jakaś pozostała na miejscu, drobne natomiast kawałki, przyjmując formę kulistą, wzniosły się zaraz w powietrze.

— Nie można zabić tego, co jest tylko zbiorem pierwiastków, — rzekł Cortlandt. — Każda z tych cząstek utworzyła nowy organizm. Dowodzi, że w życiu i w jego rozwoju są jeszcze nieodgadnione tajemnice.