Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/147

Ta strona została przepisana.

— Najwyższą rozkoszą, jakiej człowiek dosięgnąć może, jest poznanie i uwielbienie Pana nad Pany; w późniejszym wieku, kiedy namiętności stygną w człowieku, wtedy on czuć się musi bliżej Boga, w śmierci upatruje wiekuistej szczęśliwości wybranych, a tam oczekują go piękności i szczęście, o jakiem zamarzyć nawet trudno. Zresztą pamiętacie starą piosenkę:

Czyż młodość uwolnić zdoła.
Od smutków i cierpienia?
Czyż ci nie zegnie czoła,
Brak szczęścia, omamienia?
Podobno wśród życia boju,
Najmilej zasnąć w spokoju.

Poeta miał zapewne na myśli sen, z którego już nic człowieka nie zbudzi, my jednak z rozkoszą teraz zamkniemy znużone powieki, aby je jutro otworzyć oraz nowe oglądać piękności i brzydoty tej okolicy.
Na tych słowach skończyła się rozmowa, każdy z trzech towarzyszy zatonął w myślach lub wspomnieniach, ale znużenie fizyczne niebawem sprowadziło sen. Podwójne druty telegraficzne stanowiły jak gdyby straż nocną, a dzwonek, który za najlżejszem ich dotknięciem wprowadzony w ruch miał budzić uśpionych, sprawował urząd szyldwacha. Jedynie niebezpieczni mogli być tylko nieprzyjaciele skrzydlaci, jak ptaki lub nietoperze. W dali wulkany błyszczały czerwoną łuną wybuchów, ale zbyt oddalone, nie potrafiłyby zamącić spokojnego wypoczynku podróżnych, oddalenie zmieniało huk wybuchów w szmer, który do snu kołysał błądzących po obcej planecie odważnych ziemi mieszkańców. Cała natura zdawała się również pogrążoną w uśpieniu. Nieco