przed świtem, ogromnie ciężkie stąpanie zbliżać się zaczęło do nocnego obozu podróżnych. Niezwłocznie dzwonek uderzył na alarm. W tejże samej chwili wszyscy trzej podróżni byli na nogach z bronią w ręku. Nieproszony gość ukazał się ich oczom przy jasnem świetle księżyca. Ogromny potwór z gatunku Triceratops prorsus dotarł do ich obozu. Był podobny mniej więcej do słonia, tylko trzy razy większy. Miał długości więcej niż czterdzieści stóp, nie licząc długiego ogona, na czole ogromne dwa rogi i jeden na nosie.
— Przeklinam teraz moją fuzyę z jej lekkiemi nabojami! — zawołał Cortlandt — to nie broń na tak grubą zwierzynę; gdyby nie wasze karabiny o wybuchowych kulach, stalibyśmy się tu napewno ofiarami tych potworów.
Zwierz nastąpił na druty.
— Celuj w serce! — zawołał Bearwarden.
Niezwłocznie kula Ayrault’a utkwiła w oznaczonem miejscu, wyrywając ogromny płat skóry. Strzały szły jedne za drugiemi z szybkością błyskawicy, zwierz ciężkie poniósł rany, żadna jednak nie była śmiertelną i zwierz rycząc, zaczął uciekać w stronę lasu, pomimo poranionych nóg potwór biegł prędko, myśliwi ścigając go, strzelali ciągle; o pół mili od obozu upadł nareszcie, wtedy dobili go, a wykroiwszy spory kawał polędwicy, zwolna wrócili do obozu, gdzie rozpaliwszy ogień, upiekli ją i zjedli z apetytem.
— Brak nam tu wczorajszych spektatorów — rzekł Bearwarden — co jednak nie przeszkadza do ocenienia podług wartości mojego uzdolnienia kucharskiego.
— Istotnie można ci oddać sprawiedliwość, preze-
Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/148
Ta strona została skorygowana.