Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/154

Ta strona została przepisana.

dobnych. Kiedy cała tarcza słoneczna znikła, nastąpiły zupełne ciemności; gwiazdy zajaśniały na horyzoncie, wszystkie twory umilkły, cisza zupełna, nie przerywana nawet brzęczeniem owadów, zapanowała w około. Niedługo brzeg słońca ukazał się, nastąpiło jakoby świtanie i wszystko wracało do zwykłego stanu.
Nie doczekawszy się jeszcze zupełnego powrotu światła, podróżni ruszyli w dalszą drogę. W tem Ayrault, idący za Bearwarden’em, chwycił go za rękę i w milczeniu wskazał ręką. W odległości może kilkudziesięciu kroków przed nimi stał dziwny, nieznany im potwór; długi na trzydzieści stóp, głowę miał przynajmniej o ośm stóp nad ziemią; sześć grubych nóg podtrzymywało ogromne cielsko; dziewięciostopowa trąba zwieszała się na trzy stopy nad ziemią. Potwór zdawał się czatować na zdobycz, w niewielkiej bowiem odległości znajdowało się źródło wody, napełniające dość duży staw.
Niedługo duży zwierz z rodziny pancerników zbliżył się do wody; z szybkością lokomotywy w pełnym biegu potwór dobiegł i chwycił ofiarę, która nie zdołała ratować się ucieczką; olbrzymia mrówka (potwór nie był czem innem) otworzyła straszne nożyce (złożone stanowiły trąbę) i jednym ruchem obcięła jedną po drugiej nogi zwierzęcia, a następnie pokrajała go na części.
Kilka sekund wystarczyło na dokonanie tego wszystkiego, poczem potwór uniósł do swej kryjówki część zabitego zwierza, ażeby tam pożreć go spokojnie.
Podróżni stali oniemieli ze zdziwienia, wreszcie Bearwarden odezwał się:
— Przypomniała mi się teraz anegdota o pewnej damie, która zawsze przed położeniem się spać, patrzyła