Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/159

Ta strona została przepisana.

Nazajutrz około południa obudzili się podróżni; wykapali się w ciepłem jeziorze i ciekawie poszli obejrzeć wczorajsze pole walki. Ogromny trup mrówki leżał nietknięty, podczas gdy z dwóch zabitych potworów, same już tylko bielały kości; nazbierali kamieni i wznieśli małą piramidę na pamiątkę najniebezpieczniejszego boju.
— Powinnibyśmy nazwać to miejsce Kentucky — rzekł Bearwarden — gdyż w istocie jest ono straszne i krwawe.
Towarzysze uznając słuszność nazwy, zapisali je na swoich mapach.
Ayrault zajął się przygotowaniem bateryj statku; a tymczasem Bearwarden gotował śniadanie z upolowanych ptaków i konserwów, jakie miał już pod ręką: kawa, wino reńskie i francuskie dodały smaku i wprawiły w dobry humor wszystkich podróżnych.
— Oto ostatnia uczta na tym lądzie, wypijmy tedy zdrowie mieszkańców! — wesoło wołał Bearwarden.
Wychylono kielichy, a na godzinę przed zachodem słońca znaleźli się trzej towarzysze znowu na statku.
Na pamiątkę, gdzie stał, jak w przystani Kalisto, nadano całej okolicy jego nazwisko i zapisano je na mapie Jowisza.
Siła atrakcyjna planety była ogromna, jednak baterye Kalista zwyciężyły opór i wkrótce piękny statek zawisnął w przestrzeni. Zwracając prądy apergetyczne na góry i wzgórza, spotykane na drodze, niedługo nadali bieg swemu statkowi siedmdziesięciu pięciu do stu mil na godzinę.
Chcąc zbadać dokładnie wszystkie okolice planety, nie wznosili się więcej, niż dwieście stóp po nad ziemię,