Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/167

Ta strona została przepisana.

— Należałoby myśleć, że to zbliża się koniec świata! — krzyknął Cortlandt do ucha Bearwardena, złożywszy przy ustach dłonie.
— Patrz, wiatr rozprasza mgłę — wrzasnął w ten sam sposób Bearwarden.
Gdy to mówił, mgła rozstąpiła się, a oczom podróżnych ukazał się widok, w wspaniałości swej przechodzący wszystko, co dotąd widzieli. Była to katarakta, ale rozmiarów tak wielkich, że wszystkie znane im dotąd należało uważać za drobne kaskady. Otwór, w kształcie podkowy, szeroki na trzy mile i pół równolegle, a więcej niż cztery w zagięciu, wyrzucał z siebie prąd wody na czterdzieści stóp gruby w przepaść 600 stóp głęboką. Na brzegu, trzy wysepki rozdzielały na trzy części prąd wody, a tysiące tęcz wisiało w chmurach piany. Dwie rzeczy zwróciły uwagę podróżnych: woda spadając, zakreślała bardzo małe zaokrąglenie i leciała prosto w przepaść pędem błyskawicy, rozbryzgując się w miliony kropel o skały nadbrzeżne. Powodem tego było, że na Jowiszu upadek ciał jest w pierwszej sekundzie na 48,98, gdy na ziemi tylko na 16 stóp, a szybkość zwiększa się coraz więcej.
Obawiając się ogłuszenia i zawrotu głowy, podnieśli się w górę, a wtedy z wysokości podziwiać mogli całą piękność wodospadu. Zastanowiwszy się nad niezmierną siłą, jakiej zdołał dostarczyć, obliczyli, że byłby w stanie wywrócić wszystkie maszyny, pracujące nad sprostowaniem osi ziemskiej. Czemże była Niagara ze swoim spadkiem na 200 stóp głębokim w porównaniu z tym olbrzymem? Prostą kaskadą, a jej odpływ rzeczułką, jeśli nie strumieniem.