Strona:PL Ave Maria 014.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Rycerz Heribert ułożył sobie plan wyprawy. Pod pozorem, że rodzic zaniemógł, miał zabrać Hildegardę do Foitsbergu. Oporu się nie spodziewał, bowiem dziewczyna kochała ojca nad życie, i na pierwsze słowo o jego chorobie nie zawaha się jechać. A gdy ją raz będzie miał w swej mocy, sprowadzi księdza z najbliższego miasteczka i zaślubi pannę, z jej wolą czy gwałtem, wszystko mu to jedno.
Jechał przodem chmurny, z zaciśniętemi zębami. Dworzanie nie śmieli doń przemówić; nawet między sobą cicho tylko szeptali, by niczem pana nie drażnić. Znali go, że w okrucieństwie miary nie zna, gdy go złość ogarnie, gotów zabić człowieka.
Minęli najciaśniejszy kawał gościńca i zboczyli ku wiosce Erlenhain, dla skrócenia drogi. W uchylonych drzwiach nędznych chałup ukazywały się zaciekawione twarze stare i młode, i cofały się czem prędzej. Rycerz Heribert i jego drużyna byli postrachem ludności na dwadzieścia mil wkoło.
Mały oddział przejechał środkiem wsi, nie napotkawszy żywej duszy. W polu nad stawkiem bawiło się kilkoro dzieci. Słysząc tętent, porwali się malcy na równe nogi i patrzyli z niemym podziwem na rycerza w srebrnolitej jace, z białem piórem u beretu, jadącego na bogato przystrojonym wierzchowcu.
Przystanął pan z Foitsbergu i patrzył na gromadkę, ale z twarzy jego łatwo wyczytać było można, że myśli nie tkwią w oczach, tylko daleko, daleko gdzieś odbiegły.
Chcąc mu się pochlebić, giermek skoczył z koniem między dzieci, zacinając niektóre biczem. Rozpierzchły się z krzykiem na wszystkie strony; nad brzegiem wody zostało tylko jedno, najmniejsze, dziewczynka trzyletnia może.
W rączkach, przyciśniętych kurczowo do piersi, trzymała pierwsze letnie jabłuszko, białą papierówkę. Wlepiła niebieskie oczka w twarz rycerza, jak struchlałe ptaszątko w srogiego jastrzębia.