roku na cel dobroczynny, rozentuzjazmował zgromadzonych. Powagi uznane kiwały wprawdzie głowami, wzruszały ramionami — lecz ogół zachwycił się jego grą, pełną siły i ognia, a przede wszystkiem samodzielności w pojęciu i w wykonaniu. Dal muzyków z urzędu rutyna jest wszystkiém, — wszelka nowość idei ich razi. U nich sztuka jest rzeczą skończoną, zamkniętą; nie rozumieją więc tych, którzy ją na nowe tory wprowadzają, którzy, twórczości nieskończonéj ducha ulegając, wynajdują nowe jéj objawy i formy. Publiczność, która sercem sądzi i we własnych wrażeniach znajduje miarę piękności, — ręką nieznanéj Polki rzuciła mu wieniec laurowy na głowę. Jedyny był to wieniec od swoich. Po ukończonych podróżach zamierzał wystąpić z koncertem własnych utworów w Warszawie, a ten jedyny wieniec chował jako i skarb i zadatek drogi. Uczucia zaś, jakie się w jego sercu odezwały w chwili, gdy go uwieńczono; wyraził w następującym wierszu:
Na wieniec.
O bracia! za tę pamiątkę wam dzięki!
Liściem ocieniać będzie mnie do końca;
Pod każdym skryty jeden cierń maleńki,
Widzialny tylko rannym oczom słońca!
Wieczór ten wspomnę w wieczór mego życia,
Spowiję w serca najtkliwsze spowicia…
Pamiątko rzewna! droga! pieśnią cię zdobyłem,
Tobą chcę być pokorny — tak jak hardy byłem.