wygraną. Razu jednego w kawiarni złupili już na kilka tysięcy koleżkę swego, który niedawno ożenił się bogato. Na nieszczęście Flawjusz był obecny — zmiarkował szulerską sztuczkę, żal mu się zrobiło młodego człowieka tak niegodnie oszukiwanego — zbliżywszy się więc do stolika, położył rękę na kartach i rzekł do Wiktora:
— Albo oddasz wygrane pieniądze temu nierozważnemu młodzieńcowi — albo ja karty te oddam na policję.
Wiktor się zmięszał — chciał ratować się bezczelnością i krzykiem. Ostro się stawił na zaczepkę Flawjusza, a udając obrażonego, odgrażał się i dowodził, że karty są miejscowe.
— Kłamiesz — odparł spokojnie Flawjusz, odmieniłeś je. Oddaj pieniądze.
Wiktor wzbraniał się jeszcze — Flawjusz tedy zwrócił się do obecnych i wezwał ich na świadków oszustwa.
Wszczęła się wrzawa, zgiełk, kłótnia — zjawiła się policja. Widząc się blizkim zguby, Wiktor nie namyślał się długo i rzuciwszy Flawjuszowi groźbę zemsty — uciekł przez okno z kawiarni, a w krótce potem i z miasta. Wypadek ten wpłynął stanowczo na jego życie, pokierował dalszemi jego losami; z rozpustnika wyszedł na łotra. Wiktor składał winę na Flawjusza i w głębi duszy nosił
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.