Już zabierali się do rozpoczęcia z nim rozmowy, gdy naraz jeden z nich mruknął: chatrak! (rewizor) i w tejże chwili twarze wszystkich trzech przybrały obojętny wyraz gnuśnego milczenia, a ostrzegający przymknął nawet oczy, udając śpiącego.
Rewizora, który wśród tłumu bystro się rozpatrywał i szukał kogoś oczami, nie oszukał sztuczny spokój. Zbliżył się w tę stronę i choć drągal stał tyłem odwrócony, uderzył go po ramieniu i rzekł tonem napozór grzecznym, ale stanowczym:
— A co, drągalu, może przejdziemy się?
Drągal udał zdziwionego, obejrzał się z flegmą, zdjął czapkę i spytał z głupowatą miną.
— Gdzie, panie inspektorze?
— Do kwaczu (aresztu), mój przyjacielu.
— Za co? Ja teraz za zarobkiem chodzę. Noszę wodę u Abramka.
— No, to pewnie jakaś pomyłka — rzekł inspektor nieco drwiąco — wytłomaczysz się i puszczą cię.
— Ależ panie inspektorze, ja...
— Bez grymasów — zakończył surowo inspektor, marszcząc brwi — wiesz, że tego nie lubię. Zbieraj się.
Drągal nasadził czapkę, rzucił ukradkiem znaczące spojrzenie siedzącym pod piecem, którzy przez cały czas rozmowy zachowali
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.