Był to pogrzeb Seweryna Liwody, zmarłego w skutek rany otrzymanéj w pojedynku. Głośno o tém mówiono w mieście, nie wiedziano jednak z kim się nieboszczyk pojedynkował.
Z mieszkania księdza poszedł Kłyk, widodocznie z braku zajęcia, za cmentarz żydowski, w wikliny rosnące nad rzeką. Jest to letnia sypialnia stałych gości kazimierskich szynków, mianowicie włóczęgów, złodziei i ulicznic. Tu nagradzają sobie niewyspane noce, trzeźwią się sposobiąc do nowéj pijatyki, oczyszczają niekiedy z brudu i robactwa — tu się kłócą, kochają i ztąd wyruszają na nowe wyprawy i nowe pijatyki. — Kłyk był częstym gościem na téj willegjaturze i znalazł tu dużo znajomych, pomiędzy którymi usnął snem sprawiedliwego. Student niczem nie zrażony, postanowił czekać choćby do nocy i w postanowieniu tem skracał sobie czas oglądaniem nagrobków na przyległym cmentarzu. Kudłacz nie zbliżył się wcale w to miejsce, które nie gorzéj znał od Kłyka; zatrzymał się więc pod staremi, odrapanemi murami Kazimierza, wiedział bowiem, że ci na których czekał, muszą tędy wracać. Szło mu tylko o dowiedzenie się, czy Kłyk będzie dziś w owéj norze pod klasztorem Augustjanów. Po południu spostrzegł go wracającego z Grzegórzek. Usunął się na bok, przepuścił
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.