zupełną obojętność, i poszedł za urzędnikiem.
— A to go schatrzył (schwytał) — odezwał się jeden z nich — rudy, — po wyjściu inspektora.
— Ale za co też?
— Pewnie go przechrzta okapował (wydał).
— Przechrzta nie taki. Tu o inną buchankę (złodziejstwo) idzie. Drągal szewruje często na własną rękę.
— I udaje mu się zawsze. Ale teraz manele (kajdany) go nie miną.
— Ale patrzno, jak to ten drwal (włóczęga) przed chatrakiem zachamował się (schował się) za piec. Musi to być sztymp (złodziej, co już siedział w kozie) pewnie.
— A jeżeli to ten, co go przechrzta wysłał; wtedy i bez drągala moglibyśmy kapować na grandę (iść na wielkie złodziejstwo lub rabunek), bo kto wie czy nam się uda drugi raz dobrać do tego łomaństwa (srebro).
— To szewraj z nim.
Rudy podniósł się z siedzenia, przeciągnął się, ziewnął, przeszedł się kilka razy po szynkowni i kołując podszedł powoli do kudłatego, który tymczasem wysunął się z kryjówki z zapieca.
— Siewrany? (zmówiony — stowarzyszony) spytał rudy, zaczepiwszy kudłatego kiwnięciem głowy.
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.