— Dajcie pokój, kumo — uspokajał ją ekslokaj. Pijcie lepiej.
— Nie mogę już, jak was kocham.
— No, jeszcze kubeczek, jeden kubuś tylko.
— Nie, nie mogę, ksiądz Gaudenty miał dziś taką śliczną naukę o wstrzemięźliwości!
— Ba! a sam pewnie spił się potem.
— Bezbożnik z was, kumie.
— Jakto bezbożnik? Alboż to sam Pan Jezus nie mnożył wina w Kanie Galelejskiém? Toć przecie nie do ampułek, jeno na ludzkie rozweselenie.
Baba się uśmiechnęła i wyszczerzyła do kumotra dwa żółte zęby.
— A bodaj was kumie — rzekła biorąc kieliszek — jak wy to składnie mówicie, że trudno się oprzeć pokusie. No, wasze zdrowie.
— Pijcie z Bogiem.
Przysunął się bliżej i dodał zniżonym głosem:
— Więc powiadacie, że dziewczyna się wzdraga?
— Mowi, że ją wychował, że się do niego przywiązała.
— Ależ on bezbożnik, kacerz. Duszę jej zgubi.
— Mówiłam jej to wszystko, dziewucha płacze, ale od niego odejść nie chce.
— Djabla sprawa. Trzebaby wyperswadować, że to tylko na krótko, dopóki się ojciec
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.