pełnego wyzdrowienia Flawjusza. Skoro tylko podniósł się z łóżka, dano na zapowiedzi.
W sam dzień ślubu przyniesiono Flawjuszowi karteczkę, na któréj stały tylko te słowa: „Umierający pragnie z tobą mówić.“
— Któż to taki? — zapytał posłańca.
— Nie wolno mi nic powiedzieć. Doróżka czeka — mogę pana odwieźć na miejsce.
— Czekajcie dzieci, zaraz wrócę — przemówił po chwili namysłu Flawjusz, i wsiadł do doróżki.
Przywieziono go do jednej z większych kamienic choć w bocznej ulicy. Pełen ciekawości szedł z służącym na pierwsze piętro, a gdy weszli do ciemnego prawie pokoju, spostrzegł na łóżku leżącego chorego, którego rysów nie mógł rozpoznać.
— Flawjuszu! — przemówił chory głosem przytłumionym i słabym.
— Któż mnie woła?
— To ja — Modest.
Flawjusz zmarszczył brwi i cofnął się ku drzwiom.
— Nie odchodź! przez litość nad umierającym, zostań! Życie różniło nas i waśniło, niech choć śmierci chwila nas połączy. Wiem, że wiele przeciw tobie zawiniłem — ale pokora niech mi wyjedna przebaczenie.
— Czego żądasz odemnie? — spytał Flawjusz wzruszony błagalnym głosem księdza.
— Jednego uścisku dziecka mego.
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.