— Klawo! dobry z ciebie będzie andrus. Swój swego pozna.
— No, kimka (noc) już dobra, łysy (księżyc) wdział czapkę, czas do roboty — rzekł Kłyk.
— A możeby hary przedtem, bo tam mróz tęgi — zauważył Kudłacz.
— Dobrze, tylko nie na raz wychodźmy, bo tam pająk (policjant) stoi pod oknem i bystro lipuje kapowidłami (pilnuje oczami). Ty, dodał, zwracając się do Kudłacza — poknajesz (pójdziesz) z Kłykiem. Zejdziemy się na zapustku (plantacje).
Według téj umowy Kudłacz z Kłykiem palnęli po półkwaterku i wyszli.
W milczeniu przeszli Kaźmierz, most, Stradom. Kiedy stanęli pod Zamkiem, Kudłacz odezwał się:
— Nie tamtędy. Nie cierpię ulicy Kanonnéj, bo na niéj i z pająkiem spotkać się można i bąk i kwacz psują mi humor, szczególniéj gdy idę na robotę. Obejdźmy lepiéj koło kastelu.
Skierowali się więc ku Wiśle i poszli drogą prowadzącą koło wysokich murów Zamku.
— Czy znasz tych hawruków (państwo), których będziemy podbierać? spytał Kłyk przysuwając się do Kudłacza.
— Nie, ja tu obcy. Dziś przyszedłem do miasta.
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.