Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

perswadował mu jako kumowi, żeby nie przystawał, nie marudził po drodze, ale szedł prosto do domu, bo już niedaleko mają. Rozmowę prowadzili umyślnie głośno, jak ludzie w dobrym humorze, wracający z pohulanki. Manewr ten uśpił zupełnie podejrzenie patrolu, który przeszedł mimo, nie zatrzymawszy się wcale.
Po przejściu patrolu skręcili w plantacje, następnie przeszli kilka ulic i stanęli przed jednym dwupiętrowym domem. Kłyk spojrzał w okna pierwszego piętra, w których przez wzorzyste firanki przebijało światło i mruknął:
— Jeszcze nie wyjechali!
— Może nie wyjadą wcale.
— Wiem z pewnością, że wyjadą; która godzina?
— Zaraz — rzekł Kudłacz i sięgnął do kamizelki.
— Masz sikorę? toś ty forsacz (bogacz)!
Kudłacz znowu się zmięszał i zawahał czy ma wyjąć zegarek, czy nie.
— No, wyjmuj, wyjmuj, nie bój się. Ja nie chatrak przecie.
Kudłacz wyciągnął złoty zegarek z grubym łańcuszkiem, przycisnął sprężynkę i podniósł ku latarni.
— Klawa sikora — rzekł Kłyk — komużeś buchnął?
— Po dziesiątéj dopiero — odezwał się Kudłacz, wymijając odpowiedź.