W téj chwili powóz zaturkotał na ulicy. Złodzieje ukryli się w cieniu pod sąsiednią kamienicą. Powóz zatrzymał się przed domem, który właśnie przed chwilą obserwowali, wyskoczył z niego mężczyzna z jasną krótko strzyżoną brodą i pośpiesznie wbiegł na pierwsze piętro.
— Czy pani hrabina w domu? zapytał lokaja, który mu w przedpokoju futro zdejmował.
— Są państwo — odrzekł lokaj.
Odpowiedź ta nieco zmięszała przybyłego. Nie dał tego jednak poznać po sobie, odwrócił się śpiesznie do lustra i poprawiając włosy, rzekł:
— Idź, spytaj się, czy państwo przyjmują.
Lokaj wszedł do salonu, w którym przy stoliku siedziała kobieta lat około trzydziestu, białego ciała i rozkosznych kształtów, z twarzą o pięknych rysach, otoczoną jasnym bujnym włosem. W ruchach jéj i spojrzeniu była wspaniałość lwicy. Znawca mógłby wyczytać z téj twarzy, że skala namiętności i zachceń téj kobiety niepospolite miała rozmiary, choć je osłaniała poważna zasłona dumy i chłodu. Blask lampy płonącéj na stole obrzucał jasnem światłem kontury téj twarzy i aksamitnéj delikatności rękę, która przerzucała karty paryzkiego żurnalu.
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.