krowi. Przechodząc koło drzwiczek rzucił spieszne spojrzenie w głąb powozu i zdawało mu się, że tam ktoś siedział — nie mógł jednak sprawdzić tego, nie chcąc zwracać na siebie uwagi — tajemniczość sytuacji poczęła go intrygować i dręczyć — stanął za powozem, czekając co dalej nastąpi.
Nie długo czekał. Z kamienicy wyszła kobieta z wzrostu i ruchów bardzo podobna do Sabiny. Twarz miała zakrytą aksamitną maską, a na sobie czarne domino z ponsową kokardą.
Seweryn zadrżał z oburzenia nad wiarołomstwem kobiety; przypomniał mu się jegomość z polędwicą w ustach i byłby go nazwał wielkim, gdyby w tej chwili myśl jego nie była zajętą wyszukaniem innego mniej pochlebnego przymiotnika dla wiarołomnej kochanki.
Sabina nie widziała ani Seweryna ani jego rozpaczy i oburzenia. Szła prosto do fjakra.
Drzwiczki się uchyliły, jakaś ręka — zdaje się jednak że to nie była ręka Opatrzności — pomogła jej wejść do środka; powóz ruszył i rozpoczęła się w nim następująca rozmowa:
— Myślałam już, że nie przyjedziesz.
— Byłem raz przedtem, ale jakiś powóz stał przed waszym domem.
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.