jały spokojnie. Rzuceniem kilku słów tajemniczych ciągnęły rozciekawionego za sobą, a rekrutowany takiemi haczykami orszak rósł jak lawina.
Męzkie domino rzadko się odzywało, ale za to szeptało ciągle towarzyszce swojej różne uwagi o obecnych i ich tajemnice, a ona rozrzucała je między słuchających zaprawione ostrym dowcipem i humorem.
— I cóż mi powiesz masiu? — spytał ją poufale jeden bankier z bardzo starożytnej familji, bo wywodzącéj ród swój w prostéj linji od Mojżesza, a raczéj od Mojżeszowéj, którą powszechnie nazywano Mośkową.
— Po co tobie mówić! usłyszysz ty dosyć od swojej żony, żeś bez jej pozwolenia przyszedł tutaj.
Głośny śmiech otaczających skonfundował bankiera, który przez zapomnienie aż rodzinnem narzeczem odpowiedział: „milisz się maseczko” i znikł w tłumie.
— Cóż mnie tak, maseczko trącasz wachlarzem? zagadnął jeden ze zrujnowanych hrabiów.
— Próbuję, czy się nie rozlecisz.
— Za cóż to mnie masz?
— Za ruinę, któréj tynk na twarzy odmłodzić już nie może.
— Okrutną jesteś masko dla mnie!
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.