— Muszę mieć coś assafetydycznego w sobie, kiedy mogę podrażnić tak stępiony smak.
— Tylko, proszę cię, nie karm mnie odgrzewanemi konceptami, bo się rozchoruję.
— Nie bój się; połykałeś ty niestrawniejsze rzeczy i nie strułeś się.
— Naprzykład?
— Naprzykład własną sumienność, powalaną atramentem i łapówkami. Masz strusi żołądek, który jednego dnia żywi się hymnami do świętych pańskich, a drugiego, a raczéj drugiej nocy, tłustemi epigrammatami dla aktorek.
— Widocznie jesteś jednym z zapoznanych przezemnie genjuszów literackich.
— Chybiłeś mój drogi. Zostawiam sobie tę przyjemność walania atramentem palców i sumienia, aż po twojéj śmierci.
— Oho! to będziesz musiał długo czekać. A może umiesz wróżyć i wiesz kiedy umrę i na co?
— Nie, ale wiem co zrobisz po śmierci.
— Pewno do piekła pójdę, co? hi, hi, hi.
— I to nie — każesz się zanieść do jakiego żeńskiego klasztoru na oczyszczenie. Bądź zdrów.
W téj chwili, dama wysokiego wzrostu i dobréj tuszy, podeszła do literata, udającego że się śmieje i zapytała go:
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.