ki pełne talentu. Tymczasem są tylko pełne nadziei. Prześliczne beczułki, — dodała rozglądając się po towarzystwie. — a wszystkie okute bransoletami, koljami, pierścionkami, żeby się nie rozsypały. Tylko ta mała Fiu-fiu najmniej zawarowana od rozsypki, bo téż trzyma się najlepiej i trochę więcej myśli o sztuce niż o tobie. Coś szepcze do ucha temu pulchnemu literatowi, któremu oczy rozbiegły się w przeciwne strony jak dwa spłoszone konie. Pewnie mu dyktuje recenzję na jutro o sobie; nie ma obawy, aby była niekorzystną — od czasu jak pozwoliła mu się odprowadzać do domu, została wielką artystką, cały arsenał przymiotników pochwalnych już dla niej wyczerpał — ale, cóż to mnie obchodzi! patrzcie lepiej jak Ina i Mina powtarzają bez suflera scenę z „Wesela bez latarni” — rozbrójcież je, bo gotowe sobie wydrapać te cudne oczki, tak drogie dla ich adoratorów.
— Panie dyrektorze — zawołała w tej chwili jedna z artystek, nazwana przez Sabę Miną — ta, ta, ta... nie wiem jak ją nazwać...
— Nazwij ją rywalką — wtrąciło domino.
— Posądza mnie, że używam zanadto bielidła na ulicy.
— Czysta potwarz — przerwała znowu Saba — tylko różu za wiele.
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.