Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

kę, zaczynającą się od słów: „Niewierna!“ itd. Nie namyślając się więc długo, zwłaszcza, że na to nie było czasu, podkasał poły paltota i puścił się po błocie w pogoń za powozem. Był to pomysł nietylko niepoetyczny, ale i niepraktyczny, bo choć bohater nasz biegnący wraz z mówką swoją, chwacko zbierał nogi, jednak na tym punkcie konie zawstydziły człowieczeństwo i lubo niepędzone ani zazdrością, ani miłością, ale po prostu batem dorożkarza, coraz to bardziej zostawiały za sobą Seweryna, aż na zakręcie ulicy całkiem znikły mu z oczów. Zrozpaczony kochanek apelował teraz do uszów i nadsłuchując turkotu powozu po bruku, kierował się tém, jak bussolą. W końcu i turkot przycichł i uszy pójść musiały także na emeryturę. Azor, wierny pies Seweryna, byłby teraz wziął w usługi trzeci zmysł: węch, ale pan jego pod tym względem uboższym się pokazał od legawca, w braku więc innych wskazówek, puścił cugle nogom swoim i obryzgany błotem, biegł naprzód, na oślep.
Naraz na skręcie ulicy uczuł, że go coś chwyciło za rękaw. Odwrócił się i zobaczył domino błękitne z księżycem na głowie, które uradowane, uczepiło się go i rzekło:
— Mamy ich!
— Kogo?
— Doktora i tę, której wydać nie chcesz. Ale teraz sama ją poznam.