— A nic. Przecież ja pisać nie umiem. Tylko powiem jéj, cobym był napisał, gdybym umiał.
— Daj, napiszę ci kilka wierszy.
— E, szkoda panie, ona może będzie woleć czysty papier, bo jéj się przyda, jak będzie chciała pisać powinszowanie ojcu albo panu, byle nie temu doktorowi, co tu bywa. Nie lubię tego człowieka, nigdy mi jeszcze nic nie dał, prócz groźby. Gałgan bałamuci pannę, a ja go widuję jak się włóczy po ulicach z innemi. Chciałbym to powiedzieć pannie Zofji, jak jéj będę winszował; wiem ja różne jego sprawki.
— Nie mów nic, toby ją zmartwiło.
Chłopak spojrzał studentowi w oczy i rzekł:
— Pan jesteś bardzo dobry, panie Gustawie. Jaka to szkoda, że panna Zofja nie umie się domyśleć, jak ją pan kochasz.
— Głupstwa pleciesz — idź spać.
Wypchnął chłopaka za drzwi, a sam usiadł i z rozrzuconych na stoliku kwiatów, wziął się do układania bukietu.
Z bukietem tym następnego dnia stanął student przed drzwiami szwaczki i nieśmiało zapukał.
— Nie masz tam pan po co chodzić — odezwał się Antek, który z papierem zwiniętym w rurkę, siedział na progu od strony podwórza — panny Zofji nie ma w domu, poszła do spowiedzi.
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.