Zofja zdawała się sprzyjać bardzo gościowi. Nieraz niechęć swoją głośno wypowiadał przed córką.
— Nie pojmuję — mówił — czego chce tutaj ten doktor! Nie lubię go czegoś. To człowiek bez zasad.
— Wszak podobno zgadzacie się z sobą w zasadach — odrzekła wtedy Zofja, stając nieśmiało w obronie Feliksa.
— Mylisz się moje dziecko. Wasi księża takich jak ja i takich jak on, chrzczą jednem mianem ateuszów, libertynów; ale ja do takiego pokrewieństwa przyznać się nie chcę. Nie trzymam się formułek kościelnych, bo mam własne odmienne nieco przekonania i podług nich żyję; on zaś odrzucił je, by nie stały na zawadzie jego zachciankom. To wielka różnica. Znam się trochę na ludziach i powiem ci, że Feliks jest człowiekiem, na którego ani ja, ani ty rachować nie możemy!
— Więc po cóż tu bywa?
Stary nie umiał czy téż nie chciał córce wytłómaczyć, a ona milczenie jego tłómaczyła sobie na korzyść Feliksa i wierzyła, że wizyty jego skończą się słowami tak gorąco oczekiwanemi przez każdą panienkę: „Ja, ślubuję ci i t. d.“ Nie zważała więc na niechęć ojca, ani na jego uwagi, jakie pomrukiwał nieraz po wyjściu Feliksa i oddawała się słodkim marzeniom o miłości, o nawróceniu go po ślu-
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.