by to za szczęście było, gdyby mógł zdobyć się na odwagę wypowiedzenia Zofji tego wszystkiego, co o niéj myślał a wśród tych myśli zeszło mu kilka godzin, tak, że nawet o obiedzie zapomniał.
Gdy się ocknął z marzeń i zabierał się do wyjścia, zwróciły uwagę jego jakieś szepty w pobocznéj stancji, do któréj wprowadziła się nowa lokatorka. Rozmowa prowadzona stłumionym głosem, była jednak o tyle głośną, że treść jéj mógł pochwycić. To co usłyszał, rozciekawiło go bardzo — zbliżył się więc do cienkiéj ściany oddzielającéj go od mówiących i przyłożył ucho do szpary.
— Po kiego licha było ci przyłazić dziś zaraz tutaj. Niechby stary był zobaczył cię, wszystko by przepadło.
Był to głos kobiecy, któremu męzki szorstko odpowiedział:
— Wlazłem niby po prośbie — nie domyśli się niczego. A ksiądz Modest gwałtem chciał, żebym dziś był u ciebie i spytał się, czy po dzisiejszéj spowiedzi mała nie nakłoni się do ucieczki.
— Jeszczem się z nią nie widziała. Ksiądz gorączka, a tu rzeczy nie mogą iść tak nagle. To sprawa trudna, to dziewczyna bojaźliwa, a stary mądry i podejrzliwy. Trzeba robić ostrożnie, żeby się niczego nie domyślił. I pieniędzy będzie potrzeba — czy przyniosłeś co?
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.