— Wiktor Szeling.
— Wiktor Szeling! powtórzył ksiądz z widocznem zadziwieniem.
— Czy go znałeś?
Ksiądz wahał się chwilę, zaczem odrzekł:
— Nie.
— Więc polecam ci, księże Modeście, tę sprawę. Oby Bóg ci dopomógł. Ja odchodzę, aby uniknąć niemiłego spotkania.
To powiedziawszy, wzięła książkę do nabożeństwa i wyszła.
Ksiądz zostawszy sam, rozebrał się z poważnéj i świątobliwéj pozy i krokiem zdradzającym wewnętrzne wzburzenie przechadzał się po pokoju.
— Wiktor — mówił sam do siebie — gdyby to był on! Grzechy młodości, jak zadawnione choroby, odzywają się znowu. Nie rad jestem z tego spotkania.
Po chwili mówił znowu:
— Trzydzieści tysięcy — za co? za kilka nędznych szpargałów! Mam nadzieję, że inną drogą dojdę do nich. Trzeba nie zrażać go sobie.
W téj chwili zabrzęczał dzwonek w przedpokoju, i czyjeś kroki dały się słyszeć w salonie. Był to Kudłacz-Wiktor, tylko nie w takiéj postaci, w jakiéj go pierwszy raz widzieliśmy. Dochody, jakie czerpał ze szkatuły hrabiny, zmieniły go prawie do niepoznania.
Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.