BALLADA O RZECE.
Rzeka pachnie jak ryba,
ryba jest liściem deszczu
oderwanym od białej gałęzi szelestu,
od zbuntowanych okrętów chmur.
A wyginane rybitwy
złożone do wiotkiej modlitwy
ciągną niebem błyszczący jak brzeszczot,
omotujący ciasno sznur.
Rzeka się w niebie odbija,
Czy niebo rzekę wymija
tocząc kuliste chmury na drugi brzeg?
Brzeg odległy o bulgot.
Stoisz w słońcu wykuta,
wijesz z muszli zielonej
piosnkę na cztery nuty.
Stoisz w łusce i płoniesz
w ciszy martwej jak smutek
tylko bieli się po niej
piosnka na cztery nuty.
Dokąd idę? po płaskim lustrze
czy po niebie głową wdół?
Rozcinają się sny upalne
nożem fali ostro napół.
Dokąd idę? Czy brzeg się zbliżył,
czy opadłem w obłok wyżej,
czy w ślimaczy po oczach ciągnący się muł?
Stoisz w niebie, na brzegu, czy w lustrze?
Słońce zewsząd zapala się w łusce,
płynę w lejach — szklisty wodnik.
Rzeka pachnie jak ryba,
w porcie prąd się urywa,
płynę wodą, piorunem, czy błyskiem pochodni
trup o oczach jak obłok zastygły.