WIZERUNEK
Stać nieruchomy u gruzów,
tak usta zaciskać skrzepłe
i oczu otworzyć, ni zamknąć,
gdy szyby drgające ciepła
płyną mijając czas.
Stać jak pomnik, jak lew,
który w kamieniu zamknięty
ramiona przybite snem
na niebie prostuje napróżno.
I pył osiada zwolna
jak futro szare powietrza
nawet powiekom nakłada
kaptury czarnych kwiatów.
Stoisz u okna. Za oknem
armaty dudniąc jadą
i w śmierci otwartym okiem
mierzysz jak będą głębokie
otchłanie wdół.
Jak sięgnąć — step wypalony.
Trawy sczerniałe mówią
o tych pochodach i mówią,
że w tryskającym powietrzu
jest wypukłość i głębia
i lot przywiązany gołębia
i wolny jaskółek lot.
Wiesz, że cię tak postawiono,
aby już szły bez końca
przez ciebie czarne pochody
spalonych jak węgiel ciał.
I wiesz i po głosie umiesz
twarze spalone zrozumieć
choć ani ust, ani oczu,
ni ciała spocznienia nocą,
ani rozprysły dom.
Takim różańcem, gdzie głowy
są paciorkami modlitw,
a krzyżem — krzyże nad grobem
głazem, czekaniem się modlisz
nad dniem nieostatnim snu.
I wtedy zieleń poczyna
w małych pręcikach traw.
Widzisz jak mrówcze ziarna
sypią grobowiec, czy dom.
O! wtedy jesteś znów człowiek
po śmierć zaprzedany snom,
po śmierć pod kopułą powiek
wznoszący na gruzach dom.