Zdala, w zieleni, widniał okazale
I patrzał dumnie na przezroczość wód.
Sam tego zamku władca w lat rozkwicie,
Wesół, szczęśliwy, wiódł bez troski życie,
Zdrów, zawsze pełen miał przy sobie trzos.
Jutro już Hildę miał zwać żoną swoją,
Lecz któż wie, jakie znaki w gwiazdach stoją,
Jaki wywróżą komu los?
Wciąż Sibo czaszę napełnia ze dzbana,
Myśląc o Hildzie, jego ukochana
Włos miała złoty, oczy modre tak,
Jak w zbożu haber, twarzyczkę nadobną,
Płeć białej perły, rączkę, nóżkę drobną,
Usta jak polny, rozkwitnięty mak.
Pijąc i marząc w tej to rannej porze,
Nie zauważył Sibo, że na dworze
Huczy i świszcze, że zastępy chmur,
Ciągną, zagładą dysząc, od zachodu,
Że już okryły, widne z jego grodu,
Czarnym welonem szczyty gór.
Ściemniały naraz modre Renu wody;
W winnicach wicher z czartem szedł w zawody;