Ów zwiesił głowę na dół kłapouchą
Aż po wiszący z boku trzos.
Tam jeden, co ma głowę w kształcie kuli,
Do towarzysza ze strachem się tuli;
Im za parasol służy wielki liść,
Który nie wiele udziela wygody,
Bo deszcz obmywa włosy ich i brody.
Jednego niosą, nie mógł widać iść,
Pod wielkim grzybem miejsce ów zdobywa;
Omszałą brodą tamten twarz zakrywa
Dziwnem, zaiste, zda się wszystko to.
Sibo się bawi, widząc tłum takowy,
Który się ciśnie aż pod mur zamkowy,
Widocznie w końcu spostrzegł go.
Wtem z nich najstarszy, który stał na flanku,
Woła, podszedłszy bliżej do krużganku, —
Głos jego niesie wiatru silny wiew: —
— „Litości błagam, panie, nad biednemi,
„Burza zaścigła nas na obcej ziemi,
„Zdala od naszych pieczar, dziupli drzew;
„Sejm towarzysze mieli na pasiece,
„Pod dębem, który przeglądał się w rzece