Śmiał się bezpieczny na dół patrząc z góry
Na te komiczne karłów kreatury,
I myślał w duszy: „a niech że was czart!“
Znowu porywa śmiech go naraz pusty,
A wtem otwarło niebo, snać, upusty,
Bo coraz większy deszcz zaczyna lać,
Grom wciąż rozświeca za gromem obłoki.
Od śmiechu Sibo, wziąwszy się za boki,
— „Wina co prędzej,“ woła, „dać!“
Dzban z winem przyniósł pazik bladolicy,
Zabłysnął puhar w świetle błyskawicy
W ręku magnata. — „Wnoszę toast ten
„Za zdrowie wasze!“ Nagle się odwrócił
I pusty puhar szybko w bok odrzucił.
A wtem grom błysnął. Wszystko, jako sen
Gdzieś znikło. Zamek drży w posadach cały,
Drzew zdruzgotanych trzeszczą gdzieś konary,
Sibo ze strachem wodzi błędny wzrok.
Gnomów wokoło nigdzie ani znaku;
Widać jak ciągną po odległym szlaku,
Gdy grom rozjaśnił naraz mrok.
Sibo truchleje, bowiem mu się zdało,
Że w głębiach ziemi coś się z niego śmiało,