Ta strona została uwierzytelniona.
— Wejdę do niej, myśli, odzież choć się zaoszczędzi.
Tu poczekam, zanim wicher grozę tę przepędzi.
Więc do budy! Lecz kiej licho! — już się w niej ktoś wierci, —
W kapeluszu, przemoknięty, zgarbiony w trzy ćwierci.
Drzewa gną się, nawałnica wyje i zawodzi.
Snadź nam obu, rzecze leśnik, chata ta wygodzi.
Wlazł do budy. Nic ze sobą naprzód nie mówili,
Gdyż wiatr huczał, wciąż się lało. Nareszcie po chwili,
Cudzoziemiec rzekł: — „Cóż, kmotrze, dobrze się wam darzy?“
— „Któż odgadnie jaką kaszę dla nas dwór upraży?“
A ten na to: — „Wszak spokojem dwór was dziś obdarza?“
— „A no prawda, mamy spokój, jako wśród cmentarza“.
Wtem grom błysnął i zabarwił wszystko w swe szkarłaty,
Norman poznał, z kim rozmawiał, tak z twarzy, jak z szaty.