Ciągnął za miasto wiernych orszak cały,
Z nim Magdalena, łkając, podążała;
Kresem ich drogi była naga skała,
Której czeluści chłodem śmierci wiały.
— „Czemuż duch wzleciał Twój do nieba, Chryste?!“
Święta niewiasta woła w głos stroskana.
Z płaczem tłum wszystek upadł na kolana!
Milczą dokoła złomy gór skaliste.
Znajdziesz w tym tłumie pełnym win, sromoty
I Magdalenie równe pokutnice,
Jawnogrzeszników, i jawnogrzesznice
I cień wyblakły zdrajcy Iskarioty.
Patrz, i dziś przyszli wszyscy ci pospołu,
Którym zgrubiały w ciężkiej pracy ręce
I myśliciele w zwątpień wiecznej męce,
Ofiary walki, gwałtów i mozołu.
Patrz, jakże urósł dzisiaj tłum ten szary...
Czemuż wskrzeszenie Twoje się odwleka,
Na które milion tych milionów czeka,
Żywiąc w swem sercu wieczny płomień wiary.