— Czy pan chce zobaczyć portret Chrystusa pendzla Rafaela? rzekł uprzejmie starzec, głosem którego jasny i ostry dźwięk miał coś metalicznego.
I postawił lampę na słupie strzaskanej kolumny, tak iż cały blask padał na ciemną skrzynkę.
Słysząc te wielkie imiona, Chrystusa i Rafaela, młody człowiek uczynił mimowoli gest zaciekawienia, zapewne oczekiwany przez kupca, który pocisnął sprężynę. Natychmiast mahoniowe wieko opadło bez szelestu i odsłoniło płótno zachwyconym oczom nieznajomego. Na widok tego nieśmiertelnego dzieła, zapomniał o swych majakach, o sennych urojeniach, stał się znów człowiekiem, poznał w starcu istotę z krwi i ciała, zupełnie żywą, zgoła nie urojoną; — odżył w rzeczywistym świecie. Tkliwa dobroć, słodka pogoda boskiej twarzy oddziałały nań natychmiast. Jakaś spływająca z niebios woń rozprószyła piekące tortury które paliły mu szpik. Głowa Zbawiciela świata zdawała się wynurzać z mroków czarnego tła; aureola promieni błyszczała żywym blaskiem dokoła włosów od których biło to światło; pod czołem, pod oblekającem je ciałem czuć było wymowne przeświadczenie, które wydzielało się z każdego rysu lotnym i wnikliwym strumieniem. Czerwone wargi głosiły przed chwilą słowa życia, a widz szukał w powietrzu ich świętego podźwięku, żądał od ciszy uroczych przypowieści, słuchał ich w przyszłości, odnajdywał w naukach przeszłości. Ewangelja wyrażała się spokojną prostotą tych czarujących oczu, do których uciekały się znękane dusze. Słowem, czytało się
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.