niesz się rozrzutniejszym wszystkiemi dobrami któreś tak filozoficznie oszczędzał.
Wyszedł nie słysząc głębokiego westchnienia starca, przebiegł sale i zeszedł po schodach, w towarzystwie pyzatego chłopca, który napróżno chciał mu świecić; biegł z chyżością zbrodniarza złapanego na gorącym uczynku. Oślepiony jakimś szałem, nie zauważył nawet zadziwiającej podatności jaszczuru, który, stawszy się miękki jak rękawiczka, zwinął się w jego drżących palcach, tak iż mógł go machinalnie wsunąć w kieszeń. Wypadając ze sklepu na ulicę, potrącił trzech młodych ludzi, którzy szli trzymając się pod ręce.
— Bydlę!
— Bałwan!
Oto uprzejme wykrzykniki które wymieniono.
— Och! to Rafael!
— To ty! szukamy cię właśnie.
— Jakto! to wy?
Te trzy przyjacielskie zdania nastąpiły po obelgach, skoro tylko światło kołysanej wiatrem latarni oświeciło twarze zdziwionej gromadki.
— Mój drogi chłopcze, rzekł do Rafaela młody człowiek który go omal nie przewrócił, musisz iść z nami.
— Ale o co chodzi?
— Wal z nami, po drodze ci opowiem.
Po woli czy po niewoli, przyjaciele otoczyli Rafaela i uwięziwszy go w wesołem kole, pociągnęli go ku mostowi des Arts.
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.