szeniach Czerwonego Korsarza i w życiu przemytników. Skoro niema już Kartuzów we Francji, pragnąłbym co najmniej Botany-Bay, coś w rodzaju infirmerji przeznaczonej dla lordzików Byronów, którzy, zmiąwszy życie niby serwetę po obiedzie, nie mają przed sobą nic, jak tylko podpalić własny kraj, strzelić sobie w łeb, spiskować przeciw republice, lub domagać się wojny...
— Emilu, przerwał tamten, słowo honoru, gdyby nie rewolucja lipcowa, byłbym został księdzem, aby wegetować gdzieś na zapadłej wsi, i...
— I byłbyś codziennie czytywał brewiarz?
— Tak.
— Samochwał!
— Czytujemy przecież dzienniki!
— Wcale nieźle, jak na dziennikarza! ale siedź cicho, idziemy wśród tłumu abonentów. Dziennikarstwo, widzisz, to religja nowożytnych społeczeństw, i jest postęp.
— Jaki?
— Kapłani nie są obowiązani wierzyć, ani lud też nie.
Rozmawiając w ten sposób, jak ludzie którzy znają dzieło De Viris illustribus od wielu lat, przybyli do pałacyku przy ulicy Joubert.
Emil był to dziennikarz, który zawdzięczał więcej sławy swemu próżniactwu niż inni swoim tryumfom. Śmiały krytyk, pełen werwy i jadu, posiadał wszystkie zalety na które pozwalały jego wady. Otwarty i wesoły, mówił w oczy tysiąc złośliwości
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.