przyjacielowi, którego po za oczy bronił odważnie i lojalnie. Drwił ze wszystkiego, nawet z własnej przyszłości. Wciąż w kłopotach pieniężnych, grzęznął, jak wszyscy utalentowani ludzie, w nieopisanem lenistwie, rzucając całą książkę w jednem słowie w nos ludziom, którzy nie umieli dać ani jednego słowa w swoich książkach. Szczodry w obietnice których nie spełniał nigdy, uczynił sobie ze swej fortuny i sławy poduszkę do spania, narażając się na to że może się obudzić na starość w szpitalu. Zresztą przyjaciel oddany w każdej potrzebie, fanfaron cynizmu i prosty jak dziecko, pracował jedynie z kaprysu lub z konieczności.
— Czeka nas, wedle wyrażenia mistrza Alkofrybasa[1], barzo smakowny kęsczek, rzekł do Rafaela, wskazując skrzynie z kwiatami, napełniające schody zapachem i zielenią.
— Lubię sień dobrze ogrzaną i strojną bogatemi dywanami, odparł Rafael. Zbytek od samego przedsionka rzadki jest we Francji. Tu, czuję że odżywam.
— A tam, na górze, popijemy i pośmiejemy się jeszcze raz, mój dobry Rafaelu. — A ba, dodał, mam nadzieję że będziemy górą i że przespacerujemy się po tych wszystkich głowach.
To mówiąc, drwiącym gestem wskazał biesiadników. Weszli do lśniącego od złoceń i świateł salonu, gdzie pospieszyła na ich spotkanie najwybitniejsza młodzież paryska. Jeden, talent pełen świeżości, pier-
- ↑ Rabelais, Gargantua i Pantagruel.