byłoby przyniosło zaszczyt nieboszczykowi Cambaceresowi a Brillat-Savarin byłby je wsławił. Bordo i burgund, białe i czerwone, lały się z królewską hojnością. Tę pierwszą część uczty można było porównać pod każdym względem do ekspozycji klasycznej tragedji. Drugi akt stał się nieco gadatliwy. Każdy gość popił sumiennie zmieniając wedle ochoty napoje, tak iż, w chwili gdy usunięto resztki tego wspaniałego dania, wszczęły się burzliwe dyskusje; to i owo blade czoło zarumieniło się, ten i ów oblókł się purpurą, twarze rozpłomieniły się, oczy rozbłysły. W czasie tego brzasku pijaństwa, rozmowa nie wyszła jeszcze z granic uprzejmości; ale szyderstwa, koncepty padały stopniowo ze wszystkich ust; następnie potwarz podniosła łagodnie swoją wężową główkę, przemawiając słodkim głosikiem; tu i ówdzie, jakiś filut nastawił ucha mając nadzieję zachowania przytomności. Przy drugiem daniu mózgi były już zupełnie rozpalone. Wszyscy jedli mówiąc, mówili jedząc, pili nie zważając na nadmiar wchłanianych płynów, tak były klarowne i pachnące, tak przykład był zaraźliwy. Taillefer silił się zagrzewać gości, kazał podać zdradzieckie wina rodańskie, gorący tokaj, stare mocne Rusylony. Rozpędzeni jak konie pocztowe ruszające ze stacji, biesiadnicy, smagani iskierkami wina szampańskiego, niecierpliwie oczekiwanego ale lanego obficie, pozwolili myśli swojej galopować w próżnię owych wywodów których nikt nie słucha, zaczęli opowiadać owe historje które nie znajdują uszu, podejmowali po sto razy owe pytania które zostają bez
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.