potęgę? rzekł Klaudjusz Vignon, coś w rodzaju niewolnika, zakupionego iżby „odstawiał” Bossueta po pół franka od wiersza.
— Mojżesz, Sylla, Ludwik XIV, Richelieu, Robespierre i Napoleon, to może jeden i ten sam człowiek, który wędruje przez cywilizację niby kometa po niebie! odparł ballanszysta.
— Poco zgłębiać drogi Opatrzności? rzekł Canalis, fabrykant ballad.
— Oho! jest już Opatrzność! wykrzyknął sceptyk, przerywając. Nie znam w świecie nic bardziej elastycznego.
— Ależ, drogi panie, Ludwik XIV wytracił więcej ludzi aby założyć wodociągi w Maintenon, niż konwent aby sprawiedliwie rozłożyć podatki, zaprowadzić jedność prawa, unarodowić Francję i ustanowić równy podział dziedzictwa, powiadał Massol, młody człowiek, który, dla braku zgłoseczki de przed nazwiskiem, został republikaniniem.
— Panie, odparł Moreau (z departamentu Oise) godny właściciel ziemski, pan, który bierzesz krew za wino, czy tym razem zostawisz nam głowy na karku?
— Poco, drogi panie? Czy zasady porządku społecznego nie są warte jakichś ofiar?
— Bixiou! słuchajno! Imć republikanin twierdzi, że głowa tego szlagona byłaby ofiarą? rzekł jakiś młody człowiek do sąsiada.
— Ludzie i wypadki są niczem, powiadał republikanin, wywodząc dalej swoją teorję wśród czkawki; w polityce i filozofji istnieją jedynie zasady i idee.
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.