Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

młodość niezaprzecznie wesoła, no i jakaś tam niepewna starość, w czasie której wycierpię się dosyta.
— Ona nie kochała, rzekła Akwilina głębokim tonem. Nie zrobiła nigdy stu mil aby pochłonąć z najwyższą rozkoszą jedno spojrzenie i jedną odmowę; nie wiązała życia do włoska, ani nie próbowała zakłuć sztyletem kilku ludzi poto by ocalić swego pana, swego władcę, swego Boga... Dla niej, miłość, to był ładny oficerek.
— Ech, ty, la Rochelle, odparła Eufrazja, miłość jest jak wiatr, nie wiemy skąd przychodzi. Zresztą, gdyby cię dobrze kochało miłe bydlątko, nabrałabys wstrętu do inteligentnych ludzi.
— Kodeks zabrania nam kochać się z bydlętami, rzekła Akwilina ironicznie.
— Myślałam że jesteś pobłażliwsza dla wojskowych! wykrzyknęła Eufrazja ze śmiechem.
— Jakie one szczęśliwe, że mogą tak wyzuć się z rozumu! zawołał Rafael.
— Szczęśliwe? rzekła Akwilina z uśmiechem litości, grozy, rzucając dwom przyjaciołom straszliwe spojrzenie. Och! nie wiecie co to znaczy być skazaną na wesołość ze śmiercią w duszy...
W tej chwili widok salonów przywodził na myśl owo Pandemonium Miltona. Błękitne płomienie ponczu barwiły piekielnym tonem twarze tych którzy mogli jeszcze pić. Szalone tańce, podsycane dziką energją, budziły śmiechy i krzyki, rozlegające się niby trzask fajerwerków. Salonik i buduar, zawalone trupami i umierającymi, wyglądały jak pole bitwy.