Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm, odparł ojciec, nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdybyś był zmuszony, przez ambicję, postawić parę groszy. W oczach światowych ludzi jesteś już dość dorosły aby mieć prawo popełniać głupstwa. Toteż nie miałbym ci za złe, Rafaelu, gdybyś był sięgnął do mojej sakiewki...
Nie odpowiedziałem. Skorośmy się znaleźli w domu, oddałem ojcu klucze i pieniądze. Wszedłszy do pokoju, wysypał złoto na kominek, policzył je, obrócił się do mnie dość łaskawie i rzekł czyniąc po każdem zdaniu mniej lub więcej długą i znaczącą przerwę:
— Mój synu, kończysz niebawem dwadzieścia lat. Jestem z ciebie zadowolony. Trzeba ci wyznaczyć pensję, chociażby poto aby cię nauczyć oszczędności, znajomości życia. Od dziś, będę ci dawał sto franków miesięcznie. Będziesz rozporządzał temi pieniędzmi jak zechcesz. Oto twój pierwszy kwartał, dodał głaszcząc palcami słupek złota jakby dla sprawdzenia kwoty.
Wyznaję, że już miałem rzucić się ojcu do nóg, oświadczyć mu że jestem opryszkiem, łajdakiem, gorzej jeszcze: kłamcą! Wstyd mnie powstrzymał. Chciałem go uściskać, odsunął mnie lekko.
— Teraz jesteś mężczyzną, moje dziecko, rzekł. To, co czynię, to prosta i słuszna rzecz, za którą nie powinieneś mi dziękować. Jeżeli mam prawo do twej wdzięczności, Rafaelu, ciągnął łagodnie ale z godnością, to za to że umiałem uchronić twą młodość od nieszczęść, które pożerają wszystkich młodych