około czternastu, która grała w wolanta z koleżanką, bawiąc sąsiadów śmiechem swoim i figlami. Było ładnie, wieczór był ciepły, było to we wrześniu. Przed każdą bramą siedziały kobiety i rozmawiały, jak gdzieś w świąteczny dzień na prowincji. Najpierw przyjrzałem się młodej dziewczynie, której fizjognomja miała cudowny wyraz, a poza prosiła się o pendzel malarza. Była to czarująca scena. Zastanawiałem się nad źródłem tej sielanki w środku Paryża: zauważyłem że uliczka kończy się ślepo i że ruch musi tam być bardzo słaby. Przypominając sobie pobyt Jana Jakóba Rousseau w tej stronie, odszukałem hotel Saint-Quentin; opuszczenie w jakim się znajdował obudziło we mnie nadzieję, że znajdę tam niedrogie leże; zapuściłem się do środka. Wchodząc do sali na parterze, ujrzałem klasyczne lichtarze mosiężne opatrzone świecami, każdy nad swoim kluczem. Uderzyła mnie czystość tej sali, zazwyczaj w innych hotelach utrzymanej dość licho. Ta była wypieszczona niby rodzajowy obrazek: biało nakryte łóżko, sprzęty, meble. Gospodyni hoteliku, kobieta lat około czterdziestu, o rysach zdradzających długie nieszczęścia, z oczyma jakby przyćmionemi od płaczu, wstała, podeszła; wymieniłem nieśmiało moją cenę. Nie zdradzając ździwienia, wyszukała klucz i zaprowadziła mnie na poddasze, gdzie mi pokazała pokój z widokiem na dachy, na dziedzińce sąsiednich domów, z których okien wystawały długie żerdzie obwieszone bielizną. Nic okropniejszego niż to poddasze o żółtych i brudnych ścianach, cuchnące nędzą, jakby stworzone na
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.