dokoła siebie wszystkie wymysły angielskiego komfortu; serce mi biło; rumieniłem się, zaparłem się mego urodzenia, moich uczuć, dumy, byłem w tej chwili pociesznym mieszczuchem. Cóż! przybywałem wprost z poddasza, po trzech latach ubóstwa. Nie umiałem jeszcze, oślepiony temi drobnostkami życia, cenić ponad nie owych nabytych skarbów, owych olbrzymich kapitałów intelektualnych, które stanowią bogactwo człowieka w chwili gdy władza wpadnie mu w ręce, nie miażdżą go zaś, ponieważ praca myśli przysposobiła go zawczasu do walki politycznej.
Ujrzałem kobietę lat około dwudziestodwu, średniego wzrostu, biało ubraną, otoczoną kręgiem mężczyzn i trzymającą w ręku wachlarz z piór. Widząc wchodzącego Rastignaka, wstała, podeszła ku nam, uśmiechnęła się z wdziękiem, rzuciła mi melodyjnym głosem parę pochlebnych słów z pewnością przygotowanych. Przyjaciel nasz oznajmił mnie jako wschodzący talent, a zręczność jego, jego gaskońska swada, zjednały mi sympatyczne przyjęcie. Stałem się przedmiotem powszechnej uwagi, co mnie zawstydziło; szczęściem Rastignac wspomniał o mej skromności. Spotkałem tam uczonych, pisarzy, ex-ministrów, parów Francji. W chwilę po mojem zjawieniu rozmowa potoczyła się swoim torem; czując że trzeba mi podtrzymać moją reputację, skupiłem się; poczem, nie nadużywając głosu skoro mi przypadł, starałem się, w słowach mniej lub więcej ciętych, głębokich lub dowcipnych, ująć dyskusję. Zrobiłem pewne wrażenie. Po raz tysiączny w życiu Rastignac był prorokiem.
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.