Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

trute słowo, najostrzejsza ironja, nie wyrwały jej najmniejszego odruchu ani gestu oburzenia. Słuchała, zachowując na wargach, w oczach, swój zwykły uśmiech, ten uśmiech który wkładała jak suknię, zawsze ten sam dla przyjaciół, dla prostych znajomych, dla obcych.
— Czy nie jestem bardzo poczciwa, że pozwalam się sekcjonować w ten sposób? rzekła korzystając z chwili gdy ja patrzyłem na nią w milczeniu. Widzi pan, ciągnęła z uśmiechem, przyjaźń moja wolna jest od niemądrej drażliwości. Wiele kobiet skarałoby pana impertynencje zamykając panu drzwi swego domu.
— Może mnie pani wypędzić nie podając przyczyn swej surowości.
To mówiąc czułem się gotów zabić ją gdyby mnie odprawiła.
— Szaleniec z pana, rzekła z uśmiechem.
— Czy pani kiedy pomyślała, ciągnąłem, o skutkach gwałtownej miłości? Człowiek w rozpaczy nieraz zamordował kobietę, którą kochał.
— Lepiej być martwą niż nieszczęśliwą, odparła zimno. Człowiek tak namiętny z pewnością kiedyś opuści żonę i zostawi ją na bruku strwoniwszy jej majątek.
Ta arytmetyka ogłuszyła mnie. Ujrzałem jasno przepaść między tą kobietą a mną. Nie było między nami możności porozumienia się.
— Żegnam panią, rzekłem zimno.
— Żegnam pana, odparła skłaniając przyjacielsko głowę. Do jutra.