Poczem, zwracając się do przedsiębiorcy:
— Pan de Valentin, dodał wskazując na mnie, mój przyjaciel: przedstawiam go panu jako przyszłą sławę naszej literatury. Miał swego czasu ciotkę, bardzo dobrze postawioną na Dworze, margrabinę, i od dwóch lat pracuje nad rojalistyczną historją Rewolucji.
Poczem, nachylając się do ucha tego osobliwego handlarza, rzekł:
— To talent całą gębą, ale zarazem głuptasek, który gotów byłby sporządzić panu pańskie pamiętniki, imieniem swojej ciotki, po sto talarów za tom.
— Zgoda, odparł tamten poprawiając krawatkę. — Garson, cóż moje ostrygi?
— Tak, ale da mi pan dwadzieścia pięć ludwików komisowego i zapłaci mu pan jeden tom zgóry, dodał Rastignac.
— Ani mowy. Dam tylko pięćdziesiąt talarów, aby mieć pewność szybkiego otrzymania rękopisu.
Rastignac powtórzył mi z cicha tę handlową rozmowę. Poczem, nie pytając mnie o zdanie, odparł:
— Zgadzamy się. Kiedy będziemy mogli się z panem zobaczyć aby dobić sprawy?
— Hm... Przyjdźcież tutaj na obiad, jutro, o siódmej.
Wstaliśmy. Rastignac rzucił napiwek garsonowi, włożył rachunek do kieszeni i wyszliśmy. Byłem zdumiony lekkością, beztroską, z jaką sprzedał moją czcigodną ciotkę, margrabinę de Montbauron.
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.