Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

koju; ale pogodziłem się z niebezpieczeństwami mego położenia i obliczyłem je chłodno.
Około północy, ukryłem się we framudze okna. Iżby mi nie było widać nóg, wspiąłem się na listewkę drewnianą, grzbietem przycisnąłem się do muru, kurczowo trzymając się zasówki. Zyskawszy w ten sposób równowagę, zbadawszy punkty oparcia, zmierzywszy przestrzeń dzielącą mnie od firanek, zdołałem się oswoić z trudnościami mej pozycji, w ten sposób aby móc wytrwać niepostrzeżony, o ile kurcz, kaszel lub kichnięcie mi w tem nie przeszkodzą. Aby się nie męczyć napróżno, stałem swobodnie, czekając krytycznej chwili, w czasie której miałem się przyczaić niby pająk w swej siatce. Biała mora i muślin firanek tworzyły grube fałdy podobne do rur organów; wycięłem w nich scyzorykiem dziury aby widzieć wszystko niby przez strzelnice. Słyszałem odległy gwar salonów, śmiechy rozmawiających, ich głosy. Ten mętny hałas, ten głuchy zgiełk zmniejszał się stopniowo. Kilku mężczyzn weszło po swoje kapelusze, złożone blisko mnie, na komodzie. Idąc, ocierali się o firanki; drżałem na myśl, aby któryś z nich, w pośpiechu lub przez roztargnienie, nie zapuścił się w poszukiwaniach o moją kryjówkę. Skoro niebezpieczeństwo minęło, nabrałem otuchy. Ostatni przyszedł po kapelusz jakiś stary wielbiciel Fedory, który, myśląc ze jest sam, spojrzał na łóżko i wydał ciężkie westchnienie połączone z dość energicznym wykrzyknikiem. W buduarze sąsiadującym z sypialnią, zostało już tylko kilku najbliższych; hrabina zatrzymała ich na