— Może, gdyby w dodatku był księciem.
Wziąłem kapelusz, skłoniłem się jej.
— Niech mi pan pozwoli odprowadzić się do drzwi, rzekła wkładając akcent dotkliwej ironji w swój gest, ruch głowy i ton.
— Pani...
— Panie?
— Nie ujrzę już pani.
— Mam nadzieję, odparła kiwając impertynencko głową.
— Chcesz być księżną? podjąłem smagany jakiemś szaleństwem, które gest jej rozniecił w mem sercu. Chwycił cię obłęd tytułów, zaszczytów? Więc pozwól mi tylko kochać cię, pozwól mojemu pióru mówić, memu głosowi rozbrzmiewać jedynie dla ciebie, bądź tajemną sprężyną mego życia, bądź moją gwiazdą! Potem przyjm mnie za męża jedynie jako ministra, para Francji, księcia... Stanę się dla ciebie wszystkiem czego zapragniesz!
— Dobrze, rzekła z uśmiechem, spożytkował pan swój czas u adwokata: świetny z pana obrońca.
— Ty masz przeszłość, wykrzyknąłem, a ja przyszłość! Ja tracę tylko kobietę, ty tracisz nazwisko, rodzinę. Czas brzemienny jest moją zemstą: przyniesie ci brzydotę i samotną śmierć; mnie sławę!
— Dziękuję za kazanie! rzekła powstrzymując ziewnięcie i zdradzając gestem chęć stracenia mnie z oczu.
To słowo nakazało mi milczenie. Zamknąłem moją nienawiść w jednem spojrzeniu i uciekłem.
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.