— Czy będzie pan pisywał do mnie?
— Żegnaj, Paulino.
Przyciągnąłem ją lekko; na jej czole, dziewiczem jak śnieg który nie tknął ziemi, złożyłem pocałunek brata, pocałunek starca. Uciekła. Nie chciałem spotkać się z panią Gaudin. Złożyłem klucz na zwykłem miejscu i wyszedłem. Kiedym opuszczał ulicę de Cluny, usłyszałem za sobą lekkie kroki kobiece.
— Wyhaftowałam panu tę sakiewkę, czy i to pan odtrąci? rzekła Paulina.
Zdawało mi się przy blasku latarni, że widzę łzę w jej oku; westchnąłem. Parci oboje może tą samą myślą, rozeszliśmy się z pośpiechem niby ludzie uchodzący przed zarazą.
Rozwiązłe życie, w które miałem się rzucić, zjawiło mi się dziwacznie wcielone w pokój, w którym z dostojną beztroską oczekiwałem powrotu Rastignaka. Na kominku wznosił się zegar: Wenus siedząca na żółwiu i trzymająca w rękach niedopałek z cygara. Wykwintne meble, dary miłości, stały w nieładzie. Znoszone skarpetki walały się na wabiącej do rozkoszy otomanie. Wygodny sprężynowy fotel, w którym siedziałem zatopiony, był cały w bliznach niby stary żołnierz; ramiona miał nadszarpane, a grzbiet inkrustowany pomadą i starożytną oliwą narosłą z głów przyjaciół. Zbytek i nędza parzyły się naiwnie na łóżku, na ścianach, wszędzie. Rzekłbyś pałace w Neapolu, otoczone lazaronami. Był to pokój gracza lub hulaki, którego zbytek jest nawskroś osobisty, który żyje chwilą i nie troszczy się o ten nieład. Obraz ten
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.